Druga część obszernego artykułu na temat genezy książki Metro 2033 , procesu jej powstania moskiewskiego metra oraz poglądów autora, Dmitryja Glukhovskiego. Dodatkowo wywiad z Glukhovskim na tematy nie tylko związane z książką ale też z jego opiniami na aktualne sprawy światowe.
przeczytaj pierwszą część artykułu
Współuczestnictwo czytelników i alternatywna rzeczywistośćRazem z kolejnymi rozdziałami książki zaczęli się pojawiać nowi odwiedzający strony internetowe, których z czasem przestała zadowalać statyczna rola czytelników i zażądali współuczestnictwa.
Nie mam doświadczenia w budowie metra, nie służyłem w wojsku, nie budowałem domów, nie jestem ekonomistą, więc w mojej książce pojawiały się pewne błędy i nieścisłości mówi Dmitrij. Ale właśnie dzięki temu, że książka była publikowana rozdział po rozdziale i wokół niej powstała prawdziwa społeczność, mogłem monitorować reakcje ludzi. Tak okazało się, że wśród czytelników są budowniczowie metra, maszyniści pociągów, dróżnicy, wojskowi, komandosi, którzy byli na wojnie w Czeczenii. I opowiadali mi, że w karabinie snajperskim Dragunowa są inne łuski, że automat, kiedy strzela, wydaje inny odgłos, że magazynek i łódka nabojowa to różne rzeczy. Pracował na mnie zbiorowy umysł. To oni poprawiali moje błędy i to oni służyli swoją wiedzą.
W chwili, kiedy już kilkadziesiąt tysięcy ludzi wiedziało o projekcie, zaczęły napływać do mnie listy z prośbą o kontynuację. Nie wszystkich zadowoliło zakończenie, w którym główny bohater nagle ni z tego ni z owego umarł i wątek fabularny się urywa opowiada Dmitrij.
W rezultacie aktywność czytelników przeważyła nad ciągotami autora do mrocznej estetyki sytuacji bez wyjścia, i bohater dostał drugie życie, a książka kontynuację.
Każdy rozdział publikowany na stronie internetowej kończył się w oczekiwaniu na rozwiązanie jakiejś sceny i urywał w najbardziej interesującym momencie. Tak robią twórcy najnowszych seriali przygodowych. Na przykład w Zagubionych każda seria kończyła się jakimś momentem zawieszenia. Chociaż wtedy jeszcze tego serialu nie widziałem przyznaje autor.
Jeszcze jedna zasada: im mniej konkretów, tym więcej miejsca dla fantazji. W pierwszej części mojej książki nawet jeden potwór nie był opisany używałem metody Gogola z Wieczorów na chutorze niedaleko Dikańki, gdzie ludzie opowiadają sobie nawzajem straszne historie. I to przeraża o wiele bardziej, niż coś realnego. A kiedy wszystko zostaje opisane, to stopniowo z bezforemnego strachu zmienia się w coś, co można zobaczyć, pojąć a to oznacza, że można też z tym walczyć uważa Głuchowski.
Posługując się internetem, autor uczynił swoich czytelników współodpowiedzialnymi za fabułę, ideę i sam świat, w którym toczy się akcja książki. Sądząc po reakcji tych, którzy już ją przeczytali, postnuklearne metro to pełnowartościowa alternatywna rzeczywistość, coś w rodzaju fantastycznej rzeczywistości Tolkiena, i wielu z nich z ochotą by się w tę rzeczywistość przeniosła.
Sam pisarz wychowywał się, jak mówi, na fantastyce braci Strugackich, Raya Bradburyego i Clifforda Simaka. Ale najbardziej lubię autorów latynoamerykańskich: Marqueza, Borgesa, Cortazara. No i Kafka oczywiście wyznaje Dmitrij.
Dmitrijowi Głuchowskiemu trudno jest oceniać współczesnych rosyjskich pisarzy. Jedynie Wiktora Pielewina nazywa kultowym autorem swojej generacji: Ale moim zdaniem trochę kończą mu się pomysły. Wydaje mi się, że zbytnio przywiązuje się do aktualnych wydarzeń, cały czas tworzy krytykę społeczną, wychodząc od tego, co wydarzyło się, powiedzmy, w przeciągu roku, dając temu jakieś transcendentalne, metafizyczne wyjaśnienie. Wśród możliwych do przyjęcia autorów z kręgu fantastyki wymienia Siergieja Łukjanienko, ale i tu zauważa, że od takich Strugackich jest o wiele słabszy.
W czasie, kiedy książka była publikowana w sieci, stronę Metro 2033 odwiedziło ponad 200 tysięcy ludzi. Oprócz tego tekst znalazł się w kilku dużych internetowych bibliotekach, a najbardziej zagorzali wyznawcy tej fantastycznej antyutopii zajęli się samizdatem: drukowali tekst na własną rękę i wymieniali się z przyjaciółmi i znajomymi.
Metro 2033 jako pączkujący projekt rozrywkowy
Mimo to, Dmitrij Głuchowski nie zamierza dalej eksploatować fabuły Metra 2033.
Tak naprawdę jestem przeciwnikiem wszelkich sequeli mówi. Aby książka zapadała w pamięć, trafiała do umysłów, musi za nią stać jakaś idea. A fabuła to po prostu sposób przekazania czytelnikom tej idei. Jeśli idei nie ma, książka zmienia się w pustą skorupę orzecha.
Rdzeń Metra 2033, ideę samopoznania i odnalezienia swojego miejsca w świecie, a przy tym próbę przewidzenia, czy ludzkość po apokalipsie się zmieni, autor już opisał. Osobiście wydaje mi się, że się nie zmieni mówi. W naturze człowieka leży wzajemne szarpanie się, dzielenie na grupki, i nawet globalna katastrofa niczego tu nie zmieni.
Kontynuować historię tego samego bohatera, po prostu po to, żeby zarobić więcej pieniędzy wydaje mi się bezsensowne i nie w porządku uważa. Tym bardziej, że Dmitrij kończy teraz noworoczne mistyczne przedstawienie, Zmierzch, po czym zabiera się za nową książkę Metro 2034. Jej akcja toczy się w tym samym świecie i częściowo z udziałem tych samych bohaterów, kontynuując urwane wątki poboczne, rozpoczęte w pierwszej książce.
Razem z nowymi bohaterami, pomysłami i fabułą pojawi się też nieco inny styl pisania. I jeśli w przypadku Metra 2033 nieco się kontrolowałem, starałem się być bardziej popowy, świadomie upraszczałem język, gdyż rozumiałem, że to będzie moja lokomotywa, to przy drugiej książce nie będę się ograniczał wyznaje Dmitrij.
Metro 2034, jak obiecuje autor, powinno się pojawić mniej więcej za półtora roku, w okolicy jesieni 2008 roku. Na ten sam termin zapowiadane jest wydanie gry komputerowej według Metra 2033 opracowywanej obecnie przez ukraińskie studio, które wypuściło niedawno na rynek grę Stalker. Zresztą, sam Dmitrij Głuchowski, jak można się było spodziewać, gra w Fallout, słynną serię postnuklearnych gier komputerowych o przygodach ludzi, którzy w Ameryce przeżyli wojnę atomową.
Podziemny świat jako alternatywa dla naziemnej mutacji okazał się na tyle wdzięcznym tematem, że Metro może przeobrazić się w globalny projekt. Interesują się nim już zachodni wydawcy gier komputerowych, którzy pytają też o prawa do ekranizacji książki.
Metro główny generator miejskich legend
Metro jest dla Dmitrija Głuchowskiego tajemniczym, fascynującym tematem. Tradycyjnie już przyciąga poszukiwaczy przygód, romantyków i twórców teorii spiskowych. Oliwy do ognia dolała niedawna wiadomość o ujawnieniu i otwarciu dla postronnych bunkra należącego do Centralnego Telegrafu.
Z wyglądu jest to zwykły dwupiętrowy domek z dziewiętnastego wieku na stacji Taganskaja. Tak naprawdę to nie jest żaden domek, ale sześciometrowa betonowa kopuła, wokół której w latach 50. zbudowano fasadę opowiada o tym, co zobaczył, Dmitrij Głuchowski. Pod tą betonową kopułą jest szyb windy, który schodzi na 60 metrów w dół to jest wysokość 22-piętrowego budynku. A tam znajduje się 7 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni, na której znajduje się bunkier Centralnego Telegrafu. Stamtąd wydano rozkaz wycofania sowieckich rakiet z Kuby w 1962 roku podczas kryzysu karaibskiego.
Bunkier nazywa się GO-42. GO to skrót od gosudarstwiennyj objekt obiekt państwowy. Takich obiektów strategicznych do tej pory utajnionych na terytorium Moskwy jest ponad setka. Posiadają przejścia do metra i własny system komunikacji. Tylko na terenie taganskiego bunkra przez całą dobę pracowało 2,5 tysiąca ludzi, a pomieścić mógł nawet 5 tysięcy.
W Ramienkach istnieje podziemne miasto gigantyczny schron zdolny przyjąć kilkadziesiąt tysięcy ludzi. W samym metrze może się schronić do pół miliona ludzi.
Poszukiwacze nie ustają w dyskusjach nad planami Metra-2 i słynnych podziemnych przejść ze stalinowskich wieżowców. Ale nawet w tych kręgach nie wszystko nazywa się po imieniu: ich fora internetowe monitorują ludzie po cywilnemu, ponieważ granica między legendami a odkryciem tajemnicy państwowej jest bardzo cienka.
Mimo to, trudno nie powiedzieć, że stolica Rosji ma swoje podziemne życie, wiedząc na przykład, że pod budynkiem MSZ na ulicy Smolenskiej znajduje się identyczna podziemna budowla, przez którą na piechotę pod rzeką Moskwą można dojść do Dworca Kijowskiego...
Moskwiczanie wiedzą o podziemiach w metrze, którym niby codziennie jeżdżą, jakieś trzydzieści procent prawdy. Idziesz sobie metrem, widzisz niepozorne drzwiczki. A to nie są po prostu drzwiczki. To wejście do bunkra obrony przeciwrakietowej, który zajmuje dodatkowe 10 tysięcy metrów pod ziemią. Albo chodzi sobie tu i tam sprzątaczka w pomarańczowym fartuchu. A ta sprzątaczka ma stanowisko pułkownika śmieje się Dmitrij. Przy tym samo moskiewskie metro generuje więcej miejskich legend niż cokolwiek innego w Moskwie. To nasz ojczysty cud świata, na równi z bombą wodorową i telewieżą w Ostankino.
przeczytaj trzecią część artykułu
czwartek, 08 października 2009, rownowago